Szatan najbardziej atakuje po wyklepce z puszki.
By narodzić się na nowo, musiałem zaprzeć się samego siebie.
Kiedy Pan spojrzał na mnie, a Jego usta wyrzekły me imię, musiałem dokonać wyboru, patrząc na swoje życie wstecz. Patrząc na wszystkie swoje osiągnięcia, które żadnymi osiągnieciami nie były, lecz tegoż wyboru dokonać chciałem. Odpowiedź z dwóch – „tak” lub „nie”, mogła paść tylko jedna. Powiedziałem – „Tak!”. Czy bez wahań?
O to, by wahania były, a było ich mnóstwo, skrupulatnie zadbał zły, podsyłając mi co rusz nowe lęki, które czerpał ze swojego przebogatego arsenału. Lęki te trafiały do mnie, rodząc dziesiątki dylematów, pytań, rozmyślań, wahań. To była walka, którą musiałem stoczyć sam ze sobą. Pat nie wchodził w rachubę. Na pewno było w tym też sporo dylematów ludzkich, nie wszystkie przecież obawy pochodzą od złego.
Kiedy brama więzienna otworzyła się z ciężkim zgrzytem, a ja stanąłem w progu nowego życia, zamiast radości przyszła trwoga. Nie wiedziałem, co mnie tam czeka. Pewności siebie dodaje świadomość, że wiemy, jak się poruszać i co robić, a ja tego nie wiedziałem.
Nie wiedziałem tego, ponieważ nie mogłem sięgać po sprawdzony arsenał, którego do tej pory używałem – pięści, broń, kłamstwo, oszustwo, kombinatorstwo, hipokryzja. Wiedziałem, że to już było i wrócić nie może, ale to wcale nie dodawało mi otuchy, a wręcz przeciwnie – czułem w sobie lęk i obawy. Lecz odwrotu nie było, ponieważ na szali leżało wszystko, łącznie z moim życiem. Miałem tego świadomość, dotknięty wcześniej wieloma doświadczeniami, w których nie raz o włos uniknąłem śmierci.
Biorąc głęboki oddech, wciąż miałem przed oczyma to, przez co przeszedłem, nim stanąłem w tym miejscu, w którym się znalazłem. Nowy ja. Ta myśl dopingowała mnie i dodawała sił.
Pierwsze, od czego zacząłem, to zapoznanie się z prawidłami świata, w którym przyjdzie mi żyć. Który przyjdzie mi współtworzyć.
Z natury jestem taki, że jak już w coś wchodzę, TO PO CAŁOŚCI, bez kompromisów. Znałem siebie i wiedziałem, że nie będę stał w drzwiach. Że jak przekroczę próg, to pobiegnę. Tak, jak nie raz biegałem podczas zawodów sportowych.
Kiedy wygrałem pierwszą bitwę z samym sobą, rozganiając fatalistyczne myśli, które mnie paraliżowały, i starając się jak najmniej oglądać za siebie, zrobiłem pierwszy krok – sporządziłem plan działania.
Bo to, że działać trzeba, było rzeczą jasną. Kolejne pytanie brzmiało – Jak działać? Gdzie i kto był moim wrogiem, a kto sprzymierzeńcem? Wbrew pozorom, nie było to takie jasne. W przestępczym świecie, wiedziałem na kogo mam uważać, jakimi metodami mam z nim walczyć, a zarazem jak mam się umacniać i przygotowywać do tego boju. Znałem swoje możliwości, asortyment oręża, zasięg, metody i techniki. Znałem prawa i zasady, którymi rządzi się ulica i więzienie. Wszystko było jasne.
A tu na wolce…? Wielka niewiadoma. Ocean znaków zapytania.
Więc, co miałem robić? Nic innego, jak zapoznać się prawami rządzącymi w normalnym świecie.
Dlaczego uznałem to za zadanie priorytetowe? Ponieważ nie miałem jasno określonego podziału na to, co jest dobre, a co złe. Jak więc miałem zwalczać u siebie to, co złe, a tym samym to, co mnie osłabiało?
W takich momentach, w człowieku rodzi się pokusa, by sam sobie ustanawiał prawa i mimo, że z założenia działa z jak najlepszym zamiarem, to nie jest w stanie uchronić się od błędów. Błędów, które są równią pochyłą ku upadkowi, a w konsekwencji powrotowi do tego, co było.
Zagrożenia na wolności są inne, a niżeli te w więzieniu. Można by je porównać do gry w piłkę nożną halową, do tej na pełnowymiarowym boisku. Pływania w basenie, do pływania w oceanie.
Człowiekowi, który nawraca się w więzieniu, wydaje się, że po wyjściu świat stoi przed nim otworem. Czuje się silny w wierze. Tak samo jak pięściarz w szatni przed walką, który najczęściej jest przekonany o swojej wygranej. Jednak wiemy, jak różnie to wygląda w ringu.
Pierwsze uderzenie z jakim przyszło mi się zmierzyć, to wrogość i odrzucenie przez moje byłe otoczenie. Nie do końca to rozumiałem, ponieważ jedynym, co się we mnie zmieniło, to to, że nie byłem już przestępcą, a ściślej mówiąc – zaparłem się grzechu, a to nie zawsze to samo.
Było to dla mnie przykrym doświadczeniem, jednak po latach zrozumiałem, że wyszło mi to na dobre.
Znam ludzi, którzy wycofali się z bandytki z różnych powodów, jednak w wielu kwestiach wciąż byli na bakier z zasadami moralnymi czy etycznymi.
Hitler był wielkim miłośnikiem psów, jako pierwszy otworzył w Niemczech schroniska dla tych zwierząt. Jego ukochana suka Blondi, która towarzyszyła mu do końca, była jego oczkiem w głowie. Na końcu, z wielkim bólem ją uśmiercił. Jednak miłość do psa, nie przeszkadzała mu być jednym z najokrutniejszych dyktatorów jakich nosiła ziemia.
Każdy z nas słyszał o takich, którzy kochają psy, a znęcają się nad własnymi dziećmi. Są świetnymi fachowcami w pracy, a po pracy chleją na umór przepijając wypłaty. Posiadają wybitny talent muzyczny, jednak porzucili go na rzecz ćpania, zaprzepaszczając tym samym swoją karierę i przyszłość, tłumacząc, że nikomu tym nie robią krzywdy. Są poważanymi politykami, jednak zajmują się oszustwami podatkowymi. Piękne dziewczyny, które z lenistwa i braku ambicji uprawiają prostytucję.
Bo przecież to, że ktoś zmienił kwalifikacje czynów i zamiast napadać czy handlować narkotykami (za co się na sztywno idzie do więzienia), teraz np. zajmuje się z doskoku drobnymi wyłudzeniami lub pokątnym handelkiem spirytusem, i nawet przyłapany, nie idzie za kratki z uwagi na niską szkodliwość czynu, to przecież nie to samo, co życie w przyzwoitości, nawet względem samego siebie, nawet wtedy, kiedy nikt nie widzi. To nie ta liga.
Albo dobry albo zły.
Przecież sami katolicy często łamią prawo, czy po prostu grzeszą. To walka z samym sobą, coś o wiele trudniejszego. Wewnętrzna świadomość, że odpowiadasz przed Bogiem nawet za przewinienie, o którym żaden śmiertelnik nie wiedział. Tylko ty i On.
Nie chodzi o to, jak widzą cię ludzie, ale o to, jak widzi cię Bóg. A skoro tak, to musiałem nauczyć się tego, co w oczach Boga jest dobre, a co złe. Czyli rozróżniać dobro od zła, nawet tego najbardziej ukrytego.
Dekalog to korzeń, fundament. Jednak z racji tego, że świat się rozwija i wszystko co było proste – komplikuje się, nie jest tak łatwo od razu rozpoznać przesłankę. Nierzadko, zło sprytnie zakamuflowane pod pozorami dobra, potrafi wyprowadzić na manowce. Na to trzeba czasu, by poznać po owocach, co niesie niewinnie wyglądająca nowość. Bankowe reklamy, zachęcające do zaciągnięcia kredytów, są bardzo wymyślne, jednak nierzadko przychodzi nam płacić do końca życia wysokie odsetki.
Fałszywi prorocy zwiedli wielu, działa mnóstwo sekt, które obiecują zbawienie tanim kosztem. Dobre i spokojne życie, bez większych wyrzeczeń. Nieco to wszystko skomplikowane, jednak przy pomocy modlitwy, życia w łasce uświecającej, spowiednika, udaje się utrzymanie prawidłowego kursu.
Bardzo ważne jest też to, by otaczać się ludźmi mądrymi i uduchowionymi.
Pro 3:7 bw „Nie uważaj się sam za mądrego, bój się Pana i unikaj złego!”
Pokora!
Czerpanie z doświadczenia innych.
Widziałem wiele osób, moich znajomych lub takich, których nie znałem wcale, którzy wchodzili na drogę nawrócenia w więzieniu lub na wolności. Byłem też świadkiem, jak wielu z nich wracało do tego, co było, lub upadało jeszcze niżej.
Zadałem sobie wtedy pytanie – dlaczego tak się dzieje? Co jest przyczyną? Tym bardziej, że zagrożenie tyczyło również mnie samego.
Kiedy przeanalizowałem cały proces, od momentu wejścia na drogę nawrócenia do czasu obecnego, to uświadomiłem sobie, że takim momentem przełomowym, kiedy Słowo Boże do mnie dotarło, był moment, kiedy w więziennej celi położyłem się krzyżem na betonowej posadzce po to, aby się modlić. Wtedy jeszcze nie rozumiałem intencji tego działania, nie wiedziałem dlaczego to robię. Obawiałem się, że tracę zmysły od długiego przebywania w ścisłej izolacji. Dopiero po latach zrozumiałem, że to z mojej strony był pierwszy akt pokory. Uginając swój krnąbrny kark, sprawiłem, że Słowo Boże, które czytałem od dłuższego czasu, dotarło do mnie ze swoim przesłaniem. Przebiło się przez skorupę zarozumiałości i pychy, torując drogę łasce zrozumienia.
Pomny tego doświadczenia, wiedziałem, że pokora jest kluczem. Tam, gdzie nie ma pokory, zaczyna się kombinowanie po swojemu.
Kiedy więzień opuszcza Zakład Karny, szatan czeka na niego pod bramą. Na początku daje nieco się nacieszyć powziętymi postanowieniami. Rodzina, wspólne spacery, roztaczane plany, obietnice, podjęta praca, wspólne wypady do kina.
Po czasie, kiedy początkowa euforia nieco opadnie, odzywa się zew przyzwyczajeń. Powraca kolesiostwo, a wraz z nim zaczynamy ponownie odwiedzać miejsca, w których kiedyś bawiliśmy się wesoło. To budzi wspomnienia, beztroski. Pierwsze browce, pierwsze ściechy. Wtedy zły odczekawszy swoje, widząc wyłom w gardzie, przeprowadza zajadły atak.
Grzesząc, sami oddalamy się od Pana Boga. Wypraszamy Go z naszego życia, zamykając przed Nim drzwi naszego serca. Nie domykamy ich jednak, ponieważ w szczelinę już wcisnął swoją racicę szatan… Po to, by się rozgościć w naszym życiu na dobre.
Jeśli miałbym sklasyfikować, jakie działania sprzyjają rozprężeniu, to na pierwszym miejscu postawiłbym zaniedbywanie czytania Biblii. Kolejno – lekceważenie modlitwy, opuszczanie Mszy św., spowiedzi i Komunii Św., a tym samym – życia w łasce uświęcającej.
Grzechy chodzą parami, a nawet stadami.
Kapłan, podczas spowiedzi św., udziela penitentowi wielu rad i wskazówek. Bardzo ważne jest też to, że podczas spowiedzi, za każdym razem okazujemy panu Bogu pokorę i skruchę, i ta postawa, w zależności od naszego charakteru, przez jakiś czas w nas trwa. Rachunek sumienia, pokuta, naprawienie win… To wszystko trzyma nas w pionie, ponieważ zachęca do nieustannego monitorowania swojego zachowania.
Jeśli zaniedbamy cokolwiek z tego, co dobre – nie ma pustki. Dlatego w miejsce tych uchybień, wciskają się inne praktyki. Kiedy przestajemy plewić ogródek, w miejscu warzyw błyskawicznie wschodzą chwasty.
W prawie karnym funkcjonuje taka zasada, że przestępstwa są kwalifikowane na:
– przestępstwa z premedytacją, czyli przemyślane i zaplanowane;
– przestępstwa w afekcie, czyli wtedy, kiedy działamy pod wpływem nagłego impulsu, nie do końca mając świadomość czynu.
Podobnie jest z grzechami.
Człowiek popełniający grzechy najcięższe, robi to najczęściej w wyniku kumulacji, dopuszczania się wcześniej wielu mniejszych grzechów, czym doprowadził swoje sumienie do takiej martwicy, że często jego głos jest skutecznie tłumiony. Bo jak można wytłumaczyć np. grzechy śmiertelne, w których żyją niektórzy katolicy, przyjmujący świętokradczą Komunię św.? Czyż nie tym, że ich dusze są jakoby martwe?
Są też grzechy (w afekcie), kiedy niespodziewany zbieg okoliczności sprawi, że obudził się w nas dawno uśpiony instynkt i np. wykorzystaliśmy bez przemyślenia okazję i coś ukradliśmy, lub nie zwróciliśmy znalezionej rzeczy jej właścicielowi. Tak samo jest z kłamstwem czy obelgą.
Jednak katolik, który praktykuje z żywą wiarą, szybko się zreflektowawszy, ponaglony wyrzutami sumienia, jak najszybciej udaje się do spowiedzi św., żałuje, naprawia winy i ponosi pokutę.
Działa kierowany ufnością w miłosierdzie Boże, tak jak św. Piotr, po zaparciu się swojego Pana. W odróżnieniu od Judasza, który wątpił do samego końca.
Dlatego bardzo ważne jest to, by nie ustępować ani na krok. Pokornie słuchać rad i zaleceń spowiednika lub kierownika duchowego. Im więcej w tym pokory, tym większe są szanse, że przetrzymamy pierwsze najmocniejsze uderzenia złego, zanim więzienna brama z hukiem trzaśnie za naszymi plecami.
Słyszeliśmy przecież o sędziach kradnących w sklepach. Przecież są ludźmi obdarzonymi wyższym zaufaniem społecznym, i co się stało? Znają prawo doskonale, ponieważ je wymierzają. Tutaj chodzi o coś więcej… Chodzi o kondycję ludzkiego sumienia.
Pokora koroną świętych. Zaniedbując wysiłki o pogłębianie swojej wiary, spłycamy ją. Wyjaławiamy to, co z takim trudem i mozołem uprawialiśmy. A kiedy przychodzi bylejakość, zaraz za nią powstają ciągoty do relatywizowania tego, co jeszcze nie tak dawno było naszą skałą. Dywagacje na temat tego, czego jeszcze wczoraj byliśmy pewni.
Byłem świadkiem, jak moi znajomi, będąc na początkowym etapie nawrócenia, zbyt szybko i głośno zaczęli się tym chełpić i obnosić. Radziłem im, by tego nie robili, by wstrzymali się jeszcze z dawaniem świadectw, że do takiej posługi trzeba czasu, dla utwierdzenia wiary i dojrzenia owoców ich poczynań.
Jednak nie słuchali, a nawet czuli się oburzeni tymi radami. Odbierali je za pouczenia… Im więcej poznawali Słowa Bożego, tym bardziej się tym chełpili. Zabrali się za nauczanie, udzielanie lekcji i porad innym. Z czasem stając na piedestale, stawali się bożkami dla samych siebie.
Zły dał im się wykrzyczeć, a potem uderzył w próżność i pychę. Za jakiś czas widziałem ich ponownie w rynsztoku. Dosłownie, kiedy widziałem, jak wracali do alkoholu, narkotyków lub hazardu. I w przenośni, kiedy popełniali recydywę, tytłając się w innych grzechach – kłamstwach, kradzieżach, pornografii.
To zawsze był smutny widok, ponieważ takim upadkiem, dawali do zrozumienia innym, że nie warto było tracić czasu na te „bzdury”. Często, nie potrafiąc przyznać się do porażki i swojej słabości, brnęli do końca, stając się wrogami wiary. Zawstydzeni, zaprzeczali istnieniu Boga. A szatan wył z radości, nierzadko biorąc w posiadanie wielu z tych, którzy im zaufali i za nimi poszli.
Wiem sam na swoim przykładzie, jak człowiek potrafi być słabym, jeśli tylko zaufa swoim siłom. Sam upadałem wiele razy, jednak zauważyłem, że zwycięstwa rodzą zwycięstwa i umacniają nas samych. Im bardziej polegamy na Panu Bogu, tym sami jesteśmy silniejsi.
Grzech zawsze osłabiał moją wiarę, dlatego jak najszybciej starałem się oddać go Bogu, by szatan miał do mnie jak najbardziej utrudniony dostęp.
Zauważyłem, że im rzetelniej pilnuję swojego ducha, tym rzadziej popełniam grzechy ciężkie. Więcej! Tym krócej trwam w grzechu jakimkolwiek. Łaska uświęcająca pozwala jasno patrzeć i rozpoznawać zagrożenia ukryte. Widzieć więcej i głębiej, dzięki czemu działać prewencyjnie. Łatwiej jest grzechowi zapobiec, aniżeli się z niego wygrzebywać. Podobnie jak z ogniem, który łatwiej jest ugasić w zarzewiu.
Każdy z nas dźwiga dopasowany indywidualnie do siebie krzyż. Każdym grzechem jedynie dokładamy do niego, a wszystko, co dokładamy, jest ponad miarę.
Szatan kusił samego Jezusa Chrystusa, więc zdajmy sobie sprawę, kim my jesteśmy w tym zestawieniu. Jesteśmy bez szans, jeśli liczymy tylko na siebie samych! Szatan wyczuwa naszą słabość, zna nas od początku, więc wie, jak i w co uderzać. Nie ma czegoś takiego, jak linia demarkacyjna między dobrem, a złem. Jest tylko jedno, albo drugie. Kto próbuje stać okrakiem, wnet się obali.
Podczas lektur życiorysów świętych, zrozumiałem, jakim potężnym orężem jest pokora.
Inkubator.
Dostrzegłem taki czas w postawach moich znajomych, którzy wchodzili na drogę nawrócenia – nazwałem go „inkubatorem”. Pan Bóg, tak jakby specyficznie troszcząc się o daną osobę, całkowicie osłania ją swoimi dłońmi. Ponieważ wie, że człowiek w tym okresie jest najsłabszy, tym samym najzajadlej atakowany przez złego, który nie chce go „oddać”.
Podobnie, jak młode pisklęta w gnieździe, bezbronne w zderzeniu z zagrożeniami czyhającymi na nie w świecie. Dlatego troskliwi rodzice chronią je do czasu, aż dorosną i okrzepną.
Niestety, niektórzy z nich ową inkubatorową opiekę przypisywali swojej sile i umiejętnościom, chełpiąc się tym. Nierzadko ich ostrzegałem, starając się przemówić do rozsądku, uspokoić emocje, stonować euforię, co nie jest proste.
Tłumaczyłem, że ten czas minie. Że przyjdzie taki dzień, kiedy Pan schowa się za obłokiem i tak jak matka wypycha z gniazda swoje pisklę po to, by ono samo pofrunęło, tak samo i oni będą zdani w pewnym momencie na swoje siły.
Kiedy Bóg powie – „Sprawdzam! Pokaż czego się nauczyłeś, co zrozumiałeś…”, wtedy najczęściej dochodzi do upadków. Nawet tak mocnych, że nieodwracalnych w skutkach. Tym boleśniejszych, im bardziej ktoś polegał na sobie samym. Widziałem potem tych ludzi sponiewieranych losem, który sami sobie zgotowali.
Nie chciałbym Panu Bogu przypisywać schematów zachowań, które schematyczne nie są. Po prostu opisałem przypadki, które widziałem na własne oczy i w moim odczuciu miały wspólny mianownik – pychę i brak pokory.
Grzech stoi na przeszkodzie wszystkiego co dobre – relacji z Panem Bogiem, czy relacji z samym sobą, jak i z innymi ludźmi. Bóg sieje dobro na gruncie tego, kim jesteśmy. Na naszych cechach stałych, naturalnych. Naradzamy się na nowo, jednak w starym ciele. Dlatego nie ze wszystkim należy walczyć, tylko podobnie jak w stylu walki aikido, gdzie wykorzystuje się technikę dźwigni, do wykorzystywania siły przeciwnika. Wiemy z doświadczenia, że odpowiednio podważając ciężar, wielokrotnie przewyższający nasze możliwości, potrafimy go unieść. Zazwyczaj odważny i śmiały przestępca, będzie odważnym i śmiałym katolikiem.