utworzone przez pcwynar | maj 29, 2019 | Bez kategorii
By narodzić się na nowo, musiałem zaprzeć się samego siebie.
Kiedy Pan spojrzał na mnie, a Jego usta wyrzekły me imię, musiałem
dokonać wyboru, patrząc na swoje życie wstecz. Patrząc na wszystkie swoje
osiągnięcia, które żadnymi osiągnieciami nie były, lecz tegoż wyboru dokonać
chciałem. Odpowiedź z dwóch – „tak” lub „nie”, mogła paść tylko jedna. Powiedziałem – „Tak!”. Czy bez wahań?
O to, by wahania były, a było ich mnóstwo, skrupulatnie zadbał
zły, podsyłając mi co rusz nowe lęki, które czerpał ze swojego przebogatego
arsenału. Lęki te trafiały do mnie, rodząc dziesiątki dylematów, pytań,
rozmyślań, wahań. To była walka, którą musiałem stoczyć sam ze sobą. Pat nie
wchodził w rachubę. Na pewno było w tym też sporo dylematów ludzkich, nie
wszystkie przecież obawy pochodzą od złego.
Kiedy brama więzienna otworzyła się z ciężkim zgrzytem, a ja
stanąłem w progu nowego życia, zamiast radości przyszła trwoga. Nie wiedziałem,
co mnie tam czeka. Pewności siebie dodaje świadomość, że wiemy, jak się
poruszać i co robić, a ja tego nie wiedziałem.
Nie wiedziałem tego, ponieważ nie mogłem sięgać po sprawdzony arsenał,
którego do tej pory używałem – pięści, broń, kłamstwo, oszustwo, kombinatorstwo,
hipokryzja. Wiedziałem, że to już było i wrócić nie może, ale to wcale nie
dodawało mi otuchy, a wręcz przeciwnie – czułem w sobie lęk i obawy. Lecz odwrotu
nie było, ponieważ na szali leżało wszystko, łącznie z moim życiem. Miałem tego
świadomość, dotknięty wcześniej wieloma doświadczeniami, w których nie raz o
włos uniknąłem śmierci.
Biorąc głęboki oddech, wciąż miałem przed oczyma to, przez co
przeszedłem, nim stanąłem w tym miejscu, w którym się znalazłem. Nowy ja. Ta
myśl dopingowała mnie i dodawała sił.
Pierwsze, od czego zacząłem, to zapoznanie się z prawidłami świata,
w którym przyjdzie mi żyć. Który przyjdzie mi współtworzyć.
Z natury jestem taki, że jak już w coś wchodzę, TO PO CAŁOŚCI, bez
kompromisów. Znałem siebie i wiedziałem, że nie będę stał w drzwiach. Że jak
przekroczę próg, to pobiegnę. Tak, jak nie raz biegałem podczas zawodów
sportowych.
Kiedy wygrałem pierwszą bitwę z samym sobą, rozganiając
fatalistyczne myśli, które mnie paraliżowały, i starając się jak najmniej
oglądać za siebie, zrobiłem pierwszy krok – sporządziłem plan działania.
Bo to, że działać trzeba, było rzeczą jasną. Kolejne pytanie
brzmiało – Jak działać? Gdzie i kto był moim wrogiem, a kto sprzymierzeńcem? Wbrew
pozorom, nie było to takie jasne. W przestępczym świecie, wiedziałem na kogo mam uważać, jakimi
metodami mam z nim walczyć, a zarazem jak mam się umacniać i przygotowywać do
tego boju. Znałem swoje możliwości, asortyment oręża, zasięg, metody i techniki.
Znałem prawa i zasady, którymi rządzi się ulica i więzienie. Wszystko było
jasne.
A tu na wolce…? Wielka niewiadoma. Ocean znaków zapytania.
Więc, co miałem robić? Nic innego, jak zapoznać się prawami
rządzącymi w normalnym świecie.
Dlaczego uznałem to za zadanie priorytetowe? Ponieważ nie miałem
jasno określonego podziału na to, co jest dobre, a co złe. Jak więc miałem
zwalczać u siebie to, co złe, a tym samym to, co mnie osłabiało?
W takich momentach, w człowieku rodzi się pokusa, by sam sobie ustanawiał
prawa i mimo, że z założenia działa z jak najlepszym zamiarem, to nie jest w
stanie uchronić się od błędów. Błędów, które są równią pochyłą ku upadkowi, a w
konsekwencji powrotowi do tego, co było.
Zagrożenia na wolności są inne, a niżeli te w więzieniu. Można by
je porównać do gry w piłkę nożną halową, do tej na pełnowymiarowym boisku.
Pływania w basenie, do pływania w oceanie.
Człowiekowi, który nawraca się w więzieniu, wydaje się, że po
wyjściu świat stoi przed nim otworem. Czuje się silny w wierze. Tak samo jak
pięściarz w szatni przed walką, który najczęściej jest przekonany o swojej
wygranej. Jednak wiemy, jak różnie to wygląda w ringu.
Pierwsze uderzenie z jakim przyszło mi się zmierzyć, to wrogość i
odrzucenie przez moje byłe otoczenie. Nie do końca to rozumiałem, ponieważ jedynym,
co się we mnie zmieniło, to to, że nie byłem już przestępcą, a ściślej mówiąc –
zaparłem się grzechu, a to nie zawsze to samo.
Było to dla mnie przykrym doświadczeniem, jednak po latach
zrozumiałem, że wyszło mi to na dobre.
Znam ludzi, którzy wycofali się z bandytki z różnych powodów,
jednak w wielu kwestiach wciąż byli na bakier z zasadami moralnymi czy
etycznymi.
Hitler był wielkim miłośnikiem psów, jako pierwszy otworzył w
Niemczech schroniska dla tych zwierząt. Jego ukochana suka Blondi, która
towarzyszyła mu do końca, była jego oczkiem w głowie. Na końcu, z wielkim bólem
ją uśmiercił. Jednak miłość do psa, nie przeszkadzała mu być jednym z
najokrutniejszych dyktatorów jakich nosiła ziemia.
Każdy z nas słyszał o takich, którzy kochają psy, a znęcają się
nad własnymi dziećmi. Są świetnymi fachowcami w pracy, a po pracy chleją na
umór przepijając wypłaty. Posiadają wybitny talent muzyczny, jednak porzucili
go na rzecz ćpania, zaprzepaszczając tym samym swoją karierę i przyszłość, tłumacząc,
że nikomu tym nie robią krzywdy. Są poważanymi politykami, jednak zajmują się
oszustwami podatkowymi. Piękne dziewczyny, które z lenistwa i braku ambicji
uprawiają prostytucję.
Bo przecież to, że ktoś zmienił kwalifikacje czynów i zamiast
napadać czy handlować narkotykami (za co się na sztywno idzie do więzienia),
teraz np. zajmuje się z doskoku drobnymi wyłudzeniami lub pokątnym handelkiem
spirytusem, i nawet przyłapany, nie idzie za kratki z uwagi na niską
szkodliwość czynu, to przecież nie to samo, co życie w przyzwoitości, nawet
względem samego siebie, nawet wtedy, kiedy nikt nie widzi. To nie ta liga.
Albo dobry albo zły.
Przecież sami katolicy często łamią prawo, czy po prostu grzeszą.
To walka z samym sobą, coś o wiele trudniejszego. Wewnętrzna świadomość, że
odpowiadasz przed Bogiem nawet za przewinienie, o którym żaden śmiertelnik nie
wiedział. Tylko ty i On.
Nie chodzi o to, jak widzą cię ludzie, ale o to, jak widzi cię
Bóg. A skoro tak, to musiałem nauczyć się tego, co w oczach Boga jest dobre, a
co złe. Czyli rozróżniać dobro od zła,
nawet tego najbardziej ukrytego.
Dekalog to korzeń, fundament. Jednak z racji tego, że świat się
rozwija i wszystko co było proste – komplikuje się, nie jest tak łatwo od razu
rozpoznać przesłankę. Nierzadko, zło sprytnie zakamuflowane pod pozorami dobra,
potrafi wyprowadzić na manowce. Na to trzeba czasu, by poznać po owocach, co
niesie niewinnie wyglądająca nowość.
Bankowe reklamy, zachęcające do zaciągnięcia kredytów, są bardzo
wymyślne, jednak nierzadko przychodzi nam płacić do końca życia wysokie
odsetki.
Fałszywi prorocy zwiedli wielu, działa mnóstwo sekt, które
obiecują zbawienie tanim kosztem. Dobre i spokojne życie, bez większych
wyrzeczeń. Nieco to wszystko skomplikowane, jednak przy pomocy modlitwy, życia
w łasce uświecającej, spowiednika, udaje się utrzymanie prawidłowego kursu.
Bardzo ważne jest też to, by otaczać się ludźmi mądrymi i
uduchowionymi.
Pro 3:7 bw „Nie uważaj się sam za mądrego, bój się Pana i
unikaj złego!”
Pokora!
Czerpanie z doświadczenia innych.
Widziałem wiele osób, moich znajomych lub takich, których nie
znałem wcale, którzy wchodzili na drogę nawrócenia w więzieniu lub na wolności.
Byłem też świadkiem, jak wielu z nich wracało do tego, co było, lub upadało
jeszcze niżej.
Zadałem sobie wtedy pytanie – dlaczego tak się dzieje? Co jest
przyczyną? Tym bardziej, że zagrożenie tyczyło również mnie samego.
Kiedy przeanalizowałem cały proces, od momentu wejścia na drogę
nawrócenia do czasu obecnego, to uświadomiłem sobie, że takim momentem
przełomowym, kiedy Słowo Boże do mnie dotarło, był moment, kiedy w więziennej celi
położyłem się krzyżem na betonowej posadzce po to, aby się modlić. Wtedy
jeszcze nie rozumiałem intencji tego działania, nie wiedziałem dlaczego to
robię. Obawiałem się, że tracę zmysły od
długiego przebywania w ścisłej izolacji.
Dopiero po latach zrozumiałem, że to z mojej strony był pierwszy akt
pokory. Uginając swój krnąbrny kark, sprawiłem, że Słowo Boże, które czytałem
od dłuższego czasu, dotarło do mnie ze swoim przesłaniem. Przebiło się przez
skorupę zarozumiałości i pychy, torując drogę łasce zrozumienia.
Pomny tego doświadczenia, wiedziałem, że pokora jest kluczem. Tam,
gdzie nie ma pokory, zaczyna się kombinowanie po swojemu.
Kiedy więzień opuszcza Zakład Karny, szatan czeka na niego pod bramą.
Na początku daje nieco się nacieszyć powziętymi postanowieniami. Rodzina,
wspólne spacery, roztaczane plany, obietnice, podjęta praca, wspólne wypady do
kina.
Po czasie, kiedy początkowa euforia nieco opadnie, odzywa się zew
przyzwyczajeń. Powraca kolesiostwo, a wraz z nim zaczynamy ponownie odwiedzać
miejsca, w których kiedyś bawiliśmy się wesoło. To budzi wspomnienia, beztroski.
Pierwsze browce, pierwsze ściechy. Wtedy zły odczekawszy swoje, widząc wyłom w
gardzie, przeprowadza zajadły atak.
Grzesząc, sami oddalamy się od Pana Boga. Wypraszamy Go z naszego
życia, zamykając przed Nim drzwi naszego serca. Nie domykamy ich jednak, ponieważ
w szczelinę już wcisnął swoją racicę szatan… Po to, by się rozgościć w naszym
życiu na dobre.
Jeśli miałbym sklasyfikować, jakie działania sprzyjają rozprężeniu,
to na pierwszym miejscu postawiłbym zaniedbywanie czytania Biblii. Kolejno – lekceważenie
modlitwy, opuszczanie Mszy św., spowiedzi i Komunii Św., a tym samym – życia w
łasce uświęcającej.
Grzechy chodzą parami, a nawet stadami.
Kapłan, podczas spowiedzi św., udziela penitentowi wielu rad i
wskazówek. Bardzo ważne jest też to, że
podczas spowiedzi, za każdym razem okazujemy panu Bogu pokorę i skruchę, i ta
postawa, w zależności od naszego charakteru, przez jakiś czas w nas trwa.
Rachunek sumienia, pokuta, naprawienie win… To wszystko trzyma nas w pionie,
ponieważ zachęca do nieustannego monitorowania swojego zachowania.
Jeśli zaniedbamy cokolwiek z tego, co dobre – nie ma pustki. Dlatego
w miejsce tych uchybień, wciskają się inne praktyki. Kiedy przestajemy plewić
ogródek, w miejscu warzyw błyskawicznie wschodzą chwasty.
W prawie karnym funkcjonuje taka zasada, że przestępstwa są
kwalifikowane na:
– przestępstwa z premedytacją, czyli przemyślane i zaplanowane;
– przestępstwa w afekcie,
czyli wtedy, kiedy działamy pod wpływem nagłego impulsu, nie do końca mając
świadomość czynu.
Podobnie jest z grzechami.
Człowiek popełniający grzechy najcięższe, robi to najczęściej w
wyniku kumulacji, dopuszczania się wcześniej wielu mniejszych grzechów, czym
doprowadził swoje sumienie do takiej martwicy, że często jego głos jest
skutecznie tłumiony. Bo jak można wytłumaczyć np. grzechy śmiertelne, w których
żyją niektórzy katolicy, przyjmujący świętokradczą Komunię św.? Czyż nie tym,
że ich dusze są jakoby martwe?
Są też grzechy (w afekcie), kiedy niespodziewany zbieg
okoliczności sprawi, że obudził się w nas dawno uśpiony instynkt i np.
wykorzystaliśmy bez przemyślenia okazję i coś ukradliśmy, lub nie zwróciliśmy
znalezionej rzeczy jej właścicielowi. Tak samo jest z kłamstwem czy obelgą.
Jednak katolik, który praktykuje z żywą wiarą, szybko się
zreflektowawszy, ponaglony wyrzutami sumienia, jak najszybciej udaje się do
spowiedzi św., żałuje, naprawia winy i ponosi pokutę.
Działa kierowany ufnością w miłosierdzie Boże, tak jak św. Piotr, po
zaparciu się swojego Pana. W odróżnieniu od Judasza, który wątpił do samego
końca.
Dlatego bardzo ważne jest to, by nie ustępować ani na krok.
Pokornie słuchać rad i zaleceń spowiednika lub kierownika duchowego. Im więcej
w tym pokory, tym większe są szanse, że przetrzymamy pierwsze najmocniejsze
uderzenia złego, zanim więzienna brama z hukiem trzaśnie za naszymi plecami.
Słyszeliśmy przecież o sędziach kradnących w sklepach. Przecież są
ludźmi obdarzonymi wyższym zaufaniem społecznym, i co się stało? Znają prawo
doskonale, ponieważ je wymierzają. Tutaj chodzi o coś więcej… Chodzi o kondycję
ludzkiego sumienia.
Pokora koroną świętych. Zaniedbując wysiłki o pogłębianie swojej
wiary, spłycamy ją. Wyjaławiamy to, co z takim trudem i mozołem uprawialiśmy. A
kiedy przychodzi bylejakość, zaraz za nią powstają ciągoty do relatywizowania
tego, co jeszcze nie tak dawno było naszą skałą. Dywagacje na temat tego, czego
jeszcze wczoraj byliśmy pewni.
Byłem świadkiem, jak moi znajomi, będąc na początkowym etapie
nawrócenia, zbyt szybko i głośno zaczęli się tym chełpić i obnosić. Radziłem im,
by tego nie robili, by wstrzymali się jeszcze z dawaniem świadectw, że do
takiej posługi trzeba czasu, dla utwierdzenia wiary i dojrzenia owoców ich
poczynań.
Jednak nie słuchali, a nawet czuli się oburzeni tymi radami.
Odbierali je za pouczenia… Im więcej poznawali Słowa Bożego, tym bardziej się
tym chełpili. Zabrali się za nauczanie, udzielanie lekcji i porad innym. Z
czasem stając na piedestale, stawali się bożkami dla samych siebie.
Zły dał im się wykrzyczeć, a potem uderzył w próżność i pychę. Za
jakiś czas widziałem ich ponownie w rynsztoku. Dosłownie, kiedy widziałem, jak
wracali do alkoholu, narkotyków lub hazardu. I w przenośni, kiedy popełniali
recydywę, tytłając się w innych grzechach – kłamstwach, kradzieżach,
pornografii.
To zawsze był smutny widok, ponieważ takim upadkiem, dawali do
zrozumienia innym, że nie warto było tracić czasu na te „bzdury”. Często, nie
potrafiąc przyznać się do porażki i swojej słabości, brnęli do końca, stając
się wrogami wiary. Zawstydzeni, zaprzeczali istnieniu Boga. A szatan wył z
radości, nierzadko biorąc w posiadanie wielu z tych, którzy im zaufali i za
nimi poszli.
Wiem sam na swoim przykładzie, jak człowiek potrafi być słabym,
jeśli tylko zaufa swoim siłom. Sam upadałem wiele razy, jednak zauważyłem, że
zwycięstwa rodzą zwycięstwa i umacniają nas samych. Im bardziej polegamy na
Panu Bogu, tym sami jesteśmy silniejsi.
Grzech zawsze osłabiał moją wiarę, dlatego jak najszybciej
starałem się oddać go Bogu, by szatan miał do mnie jak najbardziej utrudniony
dostęp.
Zauważyłem, że im rzetelniej pilnuję swojego ducha, tym rzadziej
popełniam grzechy ciężkie. Więcej! Tym krócej trwam w grzechu jakimkolwiek.
Łaska uświęcająca pozwala jasno patrzeć i rozpoznawać zagrożenia ukryte.
Widzieć więcej i głębiej, dzięki czemu działać prewencyjnie. Łatwiej jest
grzechowi zapobiec, aniżeli się z niego wygrzebywać. Podobnie jak z ogniem, który
łatwiej jest ugasić w zarzewiu.
Każdy z nas dźwiga dopasowany
indywidualnie do siebie krzyż. Każdym grzechem jedynie dokładamy do niego, a
wszystko, co dokładamy, jest ponad miarę.
Szatan kusił samego Jezusa Chrystusa, więc zdajmy sobie sprawę,
kim my jesteśmy w tym zestawieniu. Jesteśmy bez szans, jeśli liczymy tylko na
siebie samych! Szatan wyczuwa naszą słabość, zna nas od początku, więc wie, jak
i w co uderzać. Nie ma czegoś takiego, jak linia demarkacyjna między dobrem, a
złem. Jest tylko jedno, albo drugie. Kto próbuje stać okrakiem, wnet się
obali.
Podczas lektur życiorysów świętych, zrozumiałem, jakim potężnym
orężem jest pokora.
Inkubator.
Dostrzegłem taki czas w postawach moich znajomych, którzy
wchodzili na drogę nawrócenia – nazwałem go „inkubatorem”. Pan Bóg, tak jakby
specyficznie troszcząc się o daną osobę, całkowicie osłania ją swoimi dłońmi. Ponieważ wie, że człowiek w tym okresie jest
najsłabszy, tym samym najzajadlej atakowany przez złego, który nie chce go „oddać”.
Podobnie, jak młode pisklęta w gnieździe, bezbronne w zderzeniu z zagrożeniami
czyhającymi na nie w świecie. Dlatego troskliwi rodzice chronią je do czasu, aż
dorosną i okrzepną.
Niestety, niektórzy z nich ową inkubatorową opiekę przypisywali
swojej sile i umiejętnościom, chełpiąc się tym. Nierzadko ich ostrzegałem,
starając się przemówić do rozsądku, uspokoić emocje, stonować euforię, co nie
jest proste.
Tłumaczyłem, że ten czas minie. Że przyjdzie taki dzień, kiedy Pan
schowa się za obłokiem i tak jak matka wypycha z gniazda swoje pisklę po to, by
ono samo pofrunęło, tak samo i oni będą zdani w pewnym momencie na swoje siły.
Kiedy Bóg powie – „Sprawdzam! Pokaż czego się nauczyłeś, co
zrozumiałeś…”, wtedy najczęściej dochodzi do upadków. Nawet tak mocnych, że
nieodwracalnych w skutkach. Tym boleśniejszych, im bardziej ktoś polegał na
sobie samym. Widziałem potem tych ludzi sponiewieranych losem, który sami sobie
zgotowali.
Nie chciałbym Panu Bogu przypisywać schematów zachowań, które
schematyczne nie są. Po prostu opisałem przypadki, które widziałem na własne
oczy i w moim odczuciu miały wspólny mianownik – pychę i brak pokory.
Grzech stoi na przeszkodzie wszystkiego co dobre – relacji z Panem
Bogiem, czy relacji z samym sobą, jak i z innymi ludźmi. Bóg sieje dobro na
gruncie tego, kim jesteśmy. Na naszych cechach stałych, naturalnych. Naradzamy
się na nowo, jednak w starym ciele. Dlatego nie ze wszystkim należy walczyć,
tylko podobnie jak w stylu walki aikido, gdzie wykorzystuje się technikę
dźwigni, do wykorzystywania siły przeciwnika. Wiemy z doświadczenia, że
odpowiednio podważając ciężar, wielokrotnie przewyższający nasze możliwości,
potrafimy go unieść. Zazwyczaj
odważny i śmiały
przestępca, będzie odważnym i śmiałym katolikiem.